Dochodzę do wniosku, że o genialnych filmach nie umiem pisać. A jak niektórzy określają Idę, o arcydziełach to już w ogóle. Pustka umysłowa, mentalna niepełnosprawność…
Dwie kobiety, zupełne przeciwieństwa połączone na nowo poszukiwaniem rodzinnych korzeni i zakopanej historii. Nostalgiczna, bardzo zmysłowa opowieść o celebracji katolickiej duchowości, staje się nagle dramatycznym filmem drogi, w którym poszczególne elementy scenerii, szarej rzeczywistości epoki komunizmu (wszechobecna ideologizacja, wódka i obskurne dancingi) stając się znaczącym motywem przewodnim, który zdaje się tłumić polityczne sedno obrazu.
Film podskórnie bolesny, o pustce po bliskich. Przepełniony tą pustką w każdym ujęciu, oszczędny w środkach, szerokie kadry, milczenie, statyczne ujęcia. Widać inspiracje polskim kinem lat sześćdziesiątych. Kadry jak znad parapetu okiennego. I wszędzie lasy, lasy krzyży. Właśnie drzewiaste krzyże nad grobem i najbardziej wstrząsająca dla mnie scena była właśnie w lesie. Scena jak z ponownego pogrzebu. Brzydota i pustka PRL-u z jazzowymi standardami w tle, z historią Krwawej Wandy. Wanda Gruz wymierza sprawiedliwość innym, bo tym którzy zawinili jej tragedii już nie może.
Zderzenie dwóch światów, pełne sprzeczności, kontrastów. Czarne i białe obrazy, święte i świeckie kobiety (bo nie pokusiłabym o jednoznaczne określenie Wandy jako grzesznicy, szczególnie znając jej historię). A na koniec zderzenie mężczyzny i kobiety.
Rewelacyjna kreacja Agaty Kuleszy i debiutującej w tym filmie Agaty Trzebuchowskiej. Ilość nagród nie zaskakuje, czekam na Złotego Globa i na Oscara.
Menu filmowe:
- pączki
- pierogi
- kanapki
Ogląda, gotuje i fotografuje: Kino i Kuchnia