„If life is a stage, are you going to be an actor, a director, or a playwright?”
Film Moja kolacja z Andre, albo wyłączycie po pięciu minutach, albo będziecie go oglądać w kółko wyszukując kolejne przemyślenia, znajdując to co przegapiliście poprzednim razem. To film do kontemplacji, a kolacja jest tylko pretekstem.
Moja kolacja z Andre to dwugodzinna rozmowa przy obiedzie, o teatrze, sztuce, życiu i elektrycznych kocach. Andre z przejęciem opowiada o swoich doświadczeniach po porzuceniu pracy jako reżyser teatralny, o podróżach do Polski, Indii, na Saharę, czy Szkocji. Wally, który nie za bardzo chciał się z nim spotkać, ogranicza swoje wypowiedzi głównie do “wows” i “gods”, by pod koniec przedstawić swój przeciwny punkt widzenia.
Najciekawsze jest to, że film który powstał w 1981 roku, jest nadal aktualny. Problemy o których rozmawiają też nas. Jedna strona twierdzi, że jesteśmy jak znudzone dzieci, które mają wszystko i nic nie czują. Uważa, że powinniśmy to wszystko porzucić, bo żyjemy w zbytku i nie widzimy świata jakim jest.
Druga strona uważa, że jest wprost przeciwnie i nie musimy wyjeżdżać do Tybetu, żeby się odnaleźć i docenić wartość codziennych spraw. Wszystkie te argumenty, jednej i drugiej strony są niezwykle interesujące i poruszane współcześnie w nie jednej rozmowie.
Andre opowiada między innymi historię o wyjeździe do Grotowskiego (bardzo znany reżyser i reformator teatru, ten Grotowski, którego nieznajomość Sigourney Weaver wytknęła Wendzikowskiej) do Polski. Był zachwycony prostym życiem w lesie, improwizacjami, jedzeniem chleba, dżemu, sera i piciem herbaty. Zrobili mu nawet chrzest, na którym dostał nowe imię Jędrek. A potem była uczta z zerwanymi w lesie jagodami, czekoladą po którą ktoś gdzieś daleko jechał, zupą truskawkową i potrawką z królika.
Opowiadał też o mnichu, który odwiedził go w Nowym Jorku, który to w wyniku spaczenia naszą cywilizacją, zamiast jeść swoje małe miseczki z ryżem na mleku, zaczął jeść wielkie kawały wołowiny.
Zachwycał się wyjazdem do Szkocji, gdzie na jałowej ziemi ludzie rozmawiający ze wszystkim, hodują największe kalafiory, kabaczki i drzewa.
Zastanawia się też nad naszym jedzeniem: Are you really hungry or you just stuffing your face? Udowadnia, że wiele rzeczy robimy z przyzwyczajenia, a nie dlatego, że tego potrzebujemy. Opowiada o pewnym buddyjskim ośrodku, w którym każą ci smakować każdy kęs jedzenia. Zjedzenie lunchu zajmuje prawie dwie godziny, ale jesteś świadomy tego co jesz. Kiedy jesz z przyzwyczajenia nie wiesz jak ono smakuje. Nie jesteś świadomy tego co się dzieje. Wkraczasz w świat marzeń.
Jest też oczywisty rozdźwięk, bo syty głodnego nie zrozumie. Andre porzucił dobrobyt na rzecz poszukiwania siebie i sensu życia. Wally próbuje przetrwać, ledwo zarabia, a jego dziewczyna pracuje na trzy zmiany jako kelnerka. Dla niego elektryczny koc jest niezwykłym luksusem, ale niezbędnym luksusem. Stara się siebie chronić i żyć jak najwygodniej. Tylko, że jego komfort nie jest tym samy komfortem co dla Andre.
“But, Wally, don’t you see that comfort can be dangerous? I mean, you like to be comfortable, and I like to be comfortable too, but comfort can lull you into a dangerous tranquillity. I mean, my mother knew a woman, Lady Hatfield who was one of the richest women in the world and she died of starvation, becouse all she would eat was chicken. I mean, she just liked chicken, Wally, and that was all she would eat. And actually her body was starving, but she didn’t know it, cause she was quite happy eating her chicken, and so she finally died.”
Poniekąd większość z nas jest jak Lady Hatfield, jesteśmy tak wygodni, że nie dostrzegamy realnych potrzeb. Nie widzimy świata jakim jest. Widzimy go poprzez nasze wygody.
Film myślę, że bardziej sprowokuje was do nie jednej rozmowy przy kolacji, niż jest rozrywką samą w sobie. Taki kij w mrowisko, żebyśmy nie przysnęli w tej naszej codzienności i czasem zastanowili się nad tym co jest na zewnątrz.
Panowie zjadają swoją kolację w ekskluzywnej nowojorskiej restauracji, ale w rzeczywistości było to opuszczony hotel w Virginii, a cała ekipa zamarzała na kość. Stąd pewnie te elektryczne koce 😉
W menu pojawiają się:
Aranygaluska – tradycyjny węgierski deser w postaci pierogów z rodzynkami i prażonymi migdałami
Terrine de poissons
Przepiórki z rodzynkami (the cailles aux raisin)
Zupa ziemniaczana (Bramborova polevka)
Siedem pływających krewetek
I na koniec wspaniałe zdanie do rozmyślań: A baby holds your hands, and then suddenly, there’s this huge man lifting you off the ground, and then he’s gone. Where’s that son?