Parasite wbiło mnie w fotel, wytrąciło z równowagi i nie postawiło z powrotem na miejscu.
Ta mieszanka czarnego humoru, horroru i groteski przykuwa do ekranu od początku do końca. A jeśli lubi się kino azjatyckie tak jak ja, to nie ma odwrotu. Parasite jest drugim filmem Bong Joon Ho, który obejrzałam. Pierwsza była Okja. Kiedy widzę w obsadzie Tildę Swinton, muszę obejrzeć, nie ważne co to. A Okja wbrew pozorom jest mocna i jedzenie jest tam bardzo ważne. Tylko może w inny sposób. Jest szansa, że spojrzycie na mięso trochę inaczej.
Ale nie o tym. Jedzenie w filmach reżysera Parasite jest bardzo istotne i tak jest w tym filmie.
Zaczyna się bardzo niewinnie od szczęśliwych zbiegów okoliczności po wyrafinowany plan zdobycia wszystkich możliwych posad w domu bogatej koreańskiej rodziny. Nasi bohaterowie są bezrobotnymi mieszkańcami piwnicy, korzystają z darmowego wi-fi sąsiedniego lokalu. Dorabiają sobie składaniem pudełek do pizzy i wiodą życie z poziomu karalucha.
Dzięki poleceniu przez kolegę, syn dostaje pracę korepetytora języka angielskiego u bogatej rodziny Parków. Potem załatwia pracę siostrze jako art terapeutce. Potem ojciec podstępem, dzięki córce dostaje pracę szofera. A na końcu matka. Tutaj sprawy się komplikują.
Brzoskwinie
Aktualna gosposia ma gigantyczne uczulenie na brzoskwinie, przez co nigdy nie pojawiają się na stole. Wykorzystuje to córka i posypuje gosposię puszkiem z brzoskwiń. I sprawa prawie załatwiona. Ojciec robi jeszcze krecią robotę opowiadając o gruźlicy i gosposia traci pracę przez brzoskwinie.
Wyszczęśliwiona rodzina okupuje salon podczas nieobecności gospodarzy. Pojechali świętować na campingu urodziny syna, który ma urodzinową traumę. Zakradł się w swoje urodziny do kuchni i wyjął tort z lodówki. Kiedy wcinał ze smakiem na podłodze ciasto, zobaczył ducha. I od tej pory urodziny nie kojarzą mu się zbyt dobrze. Gdyby tylko wiedział, że to nie był duch…
Ram-don
Rodzinie “karaluchów” też już pewnie nie będą się dobrze kojarzyć. Z powodu ulewy rodzina wraca wcześniej z campingu. Za 8 minut będą w domu. Dokładnie tyle czasu mają żeby posprzątać bałagan z imprezy i ugotować ram-don. Ulubione danie syna Parków. Scena jest genialnie zakręcona i zmontowana. Wszystko się zapina ze sobą i gra jak w zegarku.
Wyciągasz mięso z lodówki. Mięsem zgarniasz pierdolnik z blatu kuchennego. Nalewasz wodę do garnka. Wyciągasz zupki. W międzyczasie mąż wyprowadza do piwnicy drugiego męża. Syn targa byłą gosposię. Córka znika pod stołem zgarniając pierdolnik w salonie. Kroisz mięso. Podsmażasz. Dorzucasz do ugotowanego makaronu. Mieszasz. Niosąc talerz eliminujesz byłą gosposię. Gotowe!
Jjapaguri
Ram-don został wymyślony na potrzeby filmu, ponieważ uznano że oryginalna nazwa jjapaguri będzie trudna dla obcokrajowców. Ram od ramenu, don od makaronu udon. Zupki pokazane na filmie to najtańsze i ulubione zupki koreańskich dzieci. Biedne czy bogate uwielbiają tą mieszankę, która jest delikatna i ostra zarazem. A dla dorosłych jest guilty pleasure albo comfort food, jak kto woli. Dla podkreślenia dysproporcji taniego obiadu dodano najdroższą koreańska wołowinę hanwoo.
Ta scena w szczególności zręcznie ilustruje różnicę ekonomiczną między bogatymi Parkami a rodziną Kim o niskich dochodach – właśnie za pomocą skromnego dania z makaronu i najdroższej wołowiny. To, że rodzina Parków może swobodnie dodawać Hanu w zwykłym daniu, takim jak makaron instant, pokazuje, ile mają pieniędzy.
A na deser miał być piękny tort uwalniający od traumy… ale skończyło się na rzezi i mordzie szpikulcem do grilla z kiełbasą.
Ram-don już przygotowany! Jak smakował i jak go przyrządzić samemu, już w najbliższym tygodniu. Tymczasem jeśli lubisz moje questy w poszukiwaniu filmowych potraw, koniecznie obserwuj mnie na Instagramie albo na Facebooku.
Tymczasem może zainteresuje cię:
Pyszny Ramen przepis inspirowany filmami Tampopo i Ramen Girl
Ramen słynny japoński rosół w filmie kulinarnym Tampopo
Film Ramen Girl
Kino i Kuchnia pozdrawia znad filmowego obiadu!