Maria Antonina czyli ta od ciastek zamiast chleba. Z nieukrywaną przyjemnością i oblizując się już od pierwszej sceny rozpoczęłam seans.
Sofię Coppolę uwielbiam za jej charakterystyczny styl, umiejętną grę barwami , światłem, a że lista jest długa nie będę zanudzać , a tutaj było wręcz na bogato, zresztą jak przystało na dwór królewski. W roli głównej urocza i delikatna Kirsten Dunst.
Maria Antonina: – To absurd.
Księżna: – To.. Pani … jest Wersal.
Już w lesie w którym Maria A. zostawiała swój dawny dwór, moje ślinianki doznały lekkiego drżenia, gdy jedna z dam rzekła: „Idzie Austriaczka, mam nadzieję, że lubisz appfelstrudel” – (w głowie tylko mi świsnęło… uwielbiam!) Jak się potem okazało ta sztywna Austriaczka miała więcej luzu i otwartości niż ktokolwiek inny na dworze francuskim.
I tak oddając się bezmyślnej przyjemności, zapijanej hektolitrami szampana przechodziłam od sceny do sceny, od czekoladki, do bezy, babeczki itd. Wymowne i jakże niespotykane sceny łóżkowe: on w szlafmycy czytając o kluczach i zamkach, ona z garścią czekoladek. Biorąc pod uwagę brak zainteresowania seksem u króla.. cóż .. dziwię się, że jadła tak mało. Ot małżeństwo dwójki dzieciaków. Podobno podczas uczty weselnej, dziadek Ludwika XVI – Ludwik XV miał powiedzieć swojemu wnukowi, by nie objadał się przed nocą poślubną. 15-letni wówczas Ludwik odparł „Dlaczego nie? Po jedzeniu zawsze dobrze sypiam”.
Wspólne posiłki z królem nie należały do najprzyjemniejszych, bo kolega do gadatliwych nie należał. Za to apetyt mu dopisywał, w miarę historii stół stawał się coraz bogatszy, powstawały bardziej fikuśne kompozycje, tylko królowa jakoś nie miała apetytu… co innego słodycze.. tych bez końca i przy każdej okazji. Ostatnia ich wspólna wieczerza jakże symboliczna, z wymownym kielichem czerwonego wina w ręku króla, o wiele skromniejsza i oddająca powagę sytuacji.
Makaroniki na każdym stole
Nie łatwo było prześledzić konkrety ze stołów rodziny królewskiej, ale to co rzucało się w oczy to makaroniki na każdym stole, drzewka z makaroników, istny obłęd. (Historia macarons sięga roku 1533, kiedy to wywodzące się z Włoch migdałowe ciasteczka zostały wprowadzone na dwór Katarzyny Medycejskiej przez jej nadwornego szefa kuchni. Podobnie jak włoski oryginał słowo macarons oznacza „dobre ciasto”.)
Torty, babeczki z kremem, czekoladki, galaretki…
Torty, babeczki z kremem, czekoladki, galaretki itd. itd. Słodycz na każdym kroku, aż momentami mdli. Sceny bankietowe ze starannie zaaranżowanym szparagami, bujnymi ciastami i galaretkami, kandyzowane pomarańcze, zwieńczone kleksem z kremu jagody i pistacje, a wszystko podane na pozłacanej i ręcznie malowanej porcelanie. Kulminacją tej słodkiej ekranowej rozkoszy są urodziny Marii Antoniny. Nie wiem czy było tak wtedy, ale na pewno było tak w filmie, a to mnie najbardziej interesowało.
Plasterek z mięsiwem
Zaplątał się w tym wszystkim też kawałek czy może plasterek z mięsiwem. Kiedy bowiem Maria Antonina towarzyszyła Delfinowi w łowach urządziła piknik, na którym to bezpretensjonalnie częstowała gości. Oburzono się więc na dworze: „Podawanie plastrów mięsa nie przystoi przyszłej królowej”. Taki los „sztywnej” Austriaczki.
Do tego rozbrajający dialog, spowodowany problemami łóżkowymi , lekarza z Delfinem: „- Co jesz Panie na śniadanie? Delfin: – Gorącą czekoladę”. Co ciekawe za czasów Ludwika XVI zaproponowanie kobiecie gorącej czekolady było zaproszeniem do łóżka… jakiś ukryty przekaz reżyserki.. ?
Podobało mi się, że Maria Antonina zdementowała w filmie anegdotę o sobie, że w odpowiedzi na panujący we Francji głód, kazała im jeść ciastka (D.:”- Krzyczą, że nie mają chleba, miłościwa Pani”
M.A.: „- Więc w czym problem? To niech jedzą ciasteczka!”) Z drugiej strony – warto zauważyć, że w tamtych czasach we Francji, istniało prawo nakazujące wszystkim piekarzom w wypadku braku chleba sprzedaż ciastek w cenie chleba… więc rada nie do końca zła… ile w tym prawdy, kto to może wiedzieć.
Mała wioska
Nie można nie wspomnieć, że królowa jednak dojrzewa w filmie i to pod wieloma względami, również kulinarnie. Zaczyna cenić w życiu prostotę. Zakłada „swoją małą wioskę” gdzie hoduje kury, sadzi zioła i inne rośliny, pije świeże mleko (jeszcze tylko Chopin i byłaby nasza polska dziewucha). Ale oczywiście wszystko śnieżnobiałe i w porcelanie. Jak to historia lubi się powtarzać… do dzisiaj… z tą różnicą, że królowej raczej nie obchodziła ekologia.
Śledząc wszystkie pyszności w filmie, nie mogłam przestać się zastanawiać jak do cholery one wszystkie mogły być takie szczupłe. Wyglądało na to, że tylko faceci tyli. A może to taka mała złośliwość reżyserki.
I tak zasłodzona do nieprzytomności podsumuję to wszystko jednym zdaniem, wygląda to lepiej niż smakuje, ale czyż nie jemy też oczami…
Ps. Znowu świetna ścieżka dźwiękowa, zresztą genialnie dobrana do filmu.
Ps2. Już miałam się podjąć upieczenia słynnych makaroników, ale trafiłam na listę obowiązkowych cech i poszłam po nie do Vincenta.
Maria Antonina, 2006, reż. Sofia Coppola (na podstawie książki Antoni Frasel)
Ogląda, gotuje i fotografuje: Kino i Kuchnia