Bestie z południowych krain. Zbierałam się do tego filmu już dłuższy czas, bo niezależnie od mody i nastrojów na konkretny film muszę mieć właściwy dzień. I ten dzień nastał…
Do tej pory nie mogę wyjść z zachwytu i wciąż pojawia mi się przed oczami dumna i pełna charyzmy twarz 9 letniej Hushpuppy (Quvenzhané Wallis) głównej bohaterki filmu.
Film opowiadany z perspektywy małej dziewczynki, mieszkającej z ojcem w czymś co nazwałabym złomowiskiem/śmietnikiem, po drugiej stronie tamy w miejscu zwanym „Wanną”. Hodują zwierzęta, sami je zabijają i jedzą czasem na surowo. Obiadem dzieli się z psem i wytyka mieszkańcom zza tamy, że maja zapakowane w pudełka ryby i kurczaki na patyku. A u nich natura pełną gębą, natura w zasięgu ręki, natura w swojej surowej odsłonie.
„Mięso, mięso, mięso, mięso. Każde zwierzę zrobione jest z mięsa. Ja jestem z mięsa. Wy jesteście z mięsa. Wszystko jest częścią wielkiego bufetu wszechświata.”
Żyją w oczekiwaniu na katastrofę (czyli podniesienie się wód, a zatem zalanie ziemi na której mieszkają), uczą się przetrwania i życia z nieokiełznaną naturą. Życie Hushpuppy nie należy do najłatwiejszych, ojciec pijący do nieprzytomności, zmagający się z chorobą, znika, a mała zostaje na dłuższy czas sama.
„Mam nadzieję, że umrzesz, a wtedy pójdę na Twój grób i zjem sama cały tort.”
Nauczona sobie radzić, przygotowuje jedzenie z kocich puszek, udając, że mama która niestety odeszła siedzi obok i z nią rozmawia. Ojciec czasem opowiada o matce, która była tak piękna, że nie musiała nigdy włączać kuchenki, kiedy wchodziła do kuchni woda sama zaczynała się gotować 🙂 A przyjście na świat Hushpuppy stało się, kiedy jej mama zabiła aligatora, a potem usmażyła go na obiad. Bajkowe, magiczne, ale pokazane z taką prostotą i realizmem jednocześnie.
Film wbrew temu co widzimy na ekranie nie jest dołującym krzykiem rozpaczy nad nędzą w jakiej żyją. Dzieci jak wiadomo mają bujną wyobraźnię i w trudnych chwilach tworzą sobie własny świat, podobnie jest Hushpuppy. Pod tym względem przypominał mi ten film inny bardzo dobry „Gdzie mieszkają dzikie stwory” (Where the wild things are).
Żyjąc w tak skrajnych warunkach, tworzą społeczność, która się wspiera i pomaga sobie nawzajem. Jedzą tony krewetek i krabów. Scena z lekcją jedzenia krabów staje się wręcz zbiorowym motywatorem do rozerwania przez małą dziewczynkę kraba rękoma i walki ze wszystkimi przeciwnościami losu, walki o przetrwanie.
Wart uwagi jest jeszcze symboliczny moment ucieczki dzieciaków. Trafiają na łódź na której kapitan jedzący „chicken biscuits” i kolekcjonujący po nich papierki, jak Charon zawiezie je we właściwe miejsce.
Ten zapach sprawia, że czuję się kompletny.
Jak się później okaże do burdelu „Elysian Fields” (Pola Elizejskie – miejsce pobytu dusz zmarłych, herosów). Hushpuppy spotyka tam kobietę, która we wszystkim przypomina jej matkę. Zabiera ją do kuchni i oczywiście smaży dla niej mięso z aligatora, wygłaszając przy tym sentencje o życiu:
„…bo życie, może i jest wielką ucztą, ale ty… jesteś na niej tylko małą kelnereczką. Pewnego dnia, wszystko z twojego talerza zleci na ziemię i nie będzie nikogo, kto by podniósł to za ciebie.”
Prawda jak mięso podana na surowo, bez owijania w bawełnę. Cóż więcej powiedzieć, wszystko trzeba ponaprawiać póki można.
Ps. dwie ciekawostki na koniec: odtwórca roli ojca (Dwight Henry/Wink) prowadził piekarnię w pobliżu miejsca gdzie odbywał się casting. Wydawał się idealny do tej roli, ale odmówił, więc cała ekipa przyszła do niego do piekarni i namówili go 🙂 ( to się nazywa determinacja). Link do słynnej już w tej chwili piekarni: BUTTERMILK DROP
Ps.2 Quvenzhané Wallis (9 lat) jest najmłodszą w dziejach nominowaną do nagrody Oscara za Najlepszą aktorkę
Ps.3 film powstał w oparciu o sztukę „Juicy and Delicious” Lucy Alibar
Bestie z południowych krain | Beasts of the Southern Wild, 2012, reż. Benh Zeitlin
Ogląda, gotuje i fotografuje: Kino i Kuchnia