„Nie wiecie co to przyjemność! Wy Amerykanie umiecie się bawić, ale nie wiecie co to przyjemność.” Woła jeden z włoskich przyjaciół Liz w filmie Jedz módl się kochaj.
Ja bym krzyknęła tak do krytyków/krytykantów. Na każdy argument za pojawi się dziesięć przeciw i na odwrót. Nie sztuka w filmie służącym rozrywce znaleźć banały i sztampy, sztuką jest nakręcić taki film bez nich. Jak dotąd nikomu się nie udało, bo zawsze znajdzie się miażdżąca krytyka.
Zabiorę was dzisiaj w podróż, w podróż po waszym wnętrzu, po waszym żołądku i wiecznie uśmiechniętej wątrobie. „Jedz, módl się, kochaj” tylko z pozoru nie jest filmem kulinarnym, bo przecież razem z bohaterką odbywamy przepiękną podróż po kuchni włoskiej, hinduskiej i balijskiej. Nacisk na jedzenie położony jest na wyprawie do słonecznej Italii, królestwie pysznego jedzenia, ale i w Indiach i na Bali ma swoją mniejszą rolę.
Słoneczna Italia
We Włoszech nasza bohaterka uczy się cieszyć życiem, nabiera apetytu na życie, próbuje włoskich smaków i delektuje się każdym posiłkiem. Począwszy od sceny z klasycznym spaghetti z sosem pomidorowym, podane dla wzmocnienia zmysłów z arią Królowej Nocy „Der Holle Rache” (opera Czarodziejski Flet Mozarta); jedzenie trochę mniej komponuje się libretto, ale co tam). Dla mnie to wirtuozerska scena, scena która mnie osobiście porusza z każdej strony, opera zawsze wywołuje u mnie ciarki na skórze, a idealnie zmontowane ujęcia z muzyką potęgują ten efekt wielokrotnie. A jak ona wciąga te kluski… jak nawija te niteczki…
„Wy Amerykanki po przyjeździe do Włoch chcecie tylko makaron i kiełbaskę”
To dopiero początek, bo uczta trwa. Czujemy smak najlepszego na świecie cappuccino, bo gdzie ma być lepsze jak nie tutaj. Kruszymy francuskie ciasto przebijając się delikatnie do kremu w Napoleonkach. Ulegamy pokusie najznakomitszych gelato, które rozpływają się nawet w ustach cnotliwych i wstrzemięźliwych. Bardzo szybko zapominamy naszego wegetariańskiego narzeczonego oddanego duchowości, by nabić na widelec połączenie idealne – prosciutto z melonem, a to wszystko zalać winem z Genzano. Śniadanie na podłodze staje się ucztą w towarzystwie chrupiących szparagów z jajkiem i oliwą. Nasze dolce farniente trwa. Nie uwierzę, że choć jedna osoba nie przełykała w tej części filmu nadmiaru śliny, który miał osiągnąć swoją kumulację przy wycieczce do Neapolu zwieńczonej królewską pizzą.
Amerykanie nie byliby sobą, gdyby nie wtrącili do hollywoodzkiej produkcji choć trochę swoich klasyków. Stąd na zakończenie włoskiej przygody indyk na święto dziękczynienia, spajający więzi rodzinne i łączący różne spojrzenia na życie, jedzenie, przy jednym stole chociaż na jeden wieczór.
Kuchnia Indyjska
Tak rozepchany żołądek w wielkich spodniach przenosi się do dość ascetycznej kuchni (w porównaniu z włoską) hinduskiej. Przez swój niepohamowany apetyt Liz (odziedziczony jakby nie było po włoskiej przygodzie) szybko dostaje od Richarda ksywkę Groceries (zakupy spożywcze), jako że hinduistyczny tekst religijny Bhagawadgita łączy cechy osobowe człowieka z cechami żywności, ksywka jest jak ulał. Nie dane nam będzie niestety zbyt wiele skosztować. W aśramie bowiem nie celebruje się posiłków. Wspólnie się gotuje, wspólnie się je, ale służy to raczej wspieraniu ciała i ducha, niż samej celebracji przyjemności z jedzenia. Thumbs up (zamiennik coli) jest ich jedynym przysmakiem i nawiązaniem do życia poza aśramem, świata z którego przyjechali, przesłodzonego jeszcze bardziej niż klasyczna cola.
Bali – raj na ziemi
Na Bali też będziemy musieli skoncentrować się na czym innym niż na jedzeniu, na miłości, bo na porządne posiłki już nie było miejsca. A tak pięknie zapowiadało się na targu przy stoiskach z rambutanem, który to ma smak jakby pomarańcza kochała się ze śliwką. I co? I tyle, a to by było idealne połączenie miłości i jedzenia…
A co z nami, gdzie zaprowadziła nas ta podróż przez kulinaria i duchowość? Czy też przeszliśmy jakąś przemianę? Czy nasze nawyki żywieniowe się zmienią, czy zaczniemy delektować się smakami potraw, życia i dobierać je tak by współgrały z naszym wnętrzem? Jesteśmy różni jak te trzy kuchnie, jak te trzy podejścia do życia. To od nas zależy, w którą stronę pójdziemy, co będziemy jeść, jak będziemy się modlić, a jak kochać. Najważniejsze, żeby to wszystko było w zgodzie z naszym osobistym przewodem pokarmowym. Nie z radami dietetyków, coachów, kucharzy czy innych specjalistów od życia i żywienia. Inaczej coś co tylko wydaje nam się atrakcyjne i idealne, może nam wyjść bokiem, biegunką lub w najgorszym wypadku zatwardzeniem.
Menu filmowe:
– pizza neapolitana
– prosciutto z figami
– szparagi z szynką i jajkiem
– lody
– napoleonki
– spaghetti z sosem pomidorowym
– karczochy po żydowsku
– szynka z melonem
– bakłażany z ricottą
– spaghetti a la carbonara
– pappardelle z ragout z królika
– makaron linguini z małżami
– flaczki po włosku
– saltimbocca (! boskie, mój hicior)
– ryba z grilla
I jeszcze na sam koniec, prawdziwe miejsca z filmu, z części kręconej we Włoszech, to tak gdybyście chcieli je uwzględnić w swoich planach wakacyjnych:
Caffè della Pace, Via Della Pace 3-7, Rome, Italy – tam Liz jadła swoją lekcje włoskiego 😉
Osteria dell’Antiquario, Piazzetta Di San Simeone, – to tutaj jest najpiękniejsze kulinarne ujęcie z filmu z operą w tle i makaronem na widelcu
Santa Lucia, Largo di Febo 12, Rome, Italy – całe zamówienie po włosku, pierwszy raz, Liz zdała na piątkę