Moje trzy grosze na temat Broadchurch. Na początek kilka faktów. Broadchurch to brytyjski serial kryminalny. Rzecz dzieje się jak to ostatnio często w małym miasteczku na zadupiu. Myślę, że podkręcę wasze doznania, jak powiem że stara metoda wymyślona nie pamiętam przez kogo się sprawdza. A mianowicie, że w pierwszym akcie pojawia się morderca 🙂
Plusy: świetny montaż, zdjęcia, ciekawa historia, genialna muzyka. Wizualnie tu wszystko gra i buczy, oddziałuje na psychę jak należy.
Bohaterowie, mieszkańcy miasteczka wg mnie powinni mieć mocniejsze role. A tak wszyscy byli mniej więcej na jednym poziomie, poza wybijającą się na czoło Susan i jej psem. Wycisnęła ze swojej postaci wszystko.
Rozczarowała mnie główna para detektywów. Koncepcja z chorobą była słuszna, ale w praktyce wyszło to trochę naciągane. Tu już prawie umiera, a tu zdrowy jak koń. Poza tym doprowadzał mnie do furii jego akcent… !!! Pani sierżant lepiej wypadła, ale też bez szału.
Serial się bardzo dobrze ogląda. Pierwsze trzy odcinki trzymają w napięciu, ale po piątym już w zasadzie było mi wszystko jedno (a jeszcze wtedy nie wiedziałam kto zabił).
Podsumowując: polecam, ale petardy nie ma.
Ps. nawet sporo jedzą jak na serial kryminalny. A to frytki, lody (99 flake – czyli lody z batonem Cadbury). Mąż pani detektyw gotuje nawet cały obiad dla Hardy’ego.
Ps2. Z ciekawostek oprócz matki chłopca, żaden z aktorów nie wiedział czy przypadkiem nie będzie mordercą. Może dlatego wszyscy grali podobnie, albo raczej na jednym poziomie zaangażowania.
Ps3. Wpis jest tylko o pierwszym sezonie, kolejnych nie widziałam.