Mandarynki czyli dwóch wrogów przy jednym stole

mandarynki

Mandarynki to film o wojnie, ale widzianej z innej perspektywy. To w zasadzie film o bezsensowności wojny, o ludziach, o wrogach, ale czy to na pewno wrogowie? Wojna cytrusowa i jej bohaterowie spotykają się na neutralnym gruncie.

Pojechałam trochę wywodami, bo film daje dużo do myślenia, zatrzymania się i złapania za głowę. Bardzo dobrze wpisuje się też w tą całą histerię związaną z uchodźcami i w zanik ludzkich odruchów, odczuć. Akcja filmu rozgrywa się w Abchazji, na terytorium na którym do wybuchu wojny mieszkali imigranci z Estonii. Zostało dwóch, pierwszy Margus ma plantację mandarynek, drugi Ivo robi skrzynki na te właśnie owoce (w tej roli fenomenalny Lembit Ulfsak).

Wojna cytrusowa

Pewnego dnia pod ich domami rozgrywa się tragiczna w skutkach strzelanina, w wyniku której giną Czeczeni i Gruzini. Przy życiu pozostaje po jednym żołnierzu z każdej ze stron. Ivo ratuje obu i leczy u siebie w domu. Gasi ich temperamenty i chęć odwetu na drugim narodzie. Niektórzy zarzucają zbyt idealistyczną wizję głównego bohatera, że tacy ludzie nie istnieją. Otóż zaskoczę niedowiarków istnieją, szczególnie właśnie te starsze pokolenia, które nie mają w sobie tego pędu za pieniędzmi, przywilejami i wszystkim na prąd. Znam takich osobiście i ogromnie ich szanuję. Ich jedno słowo ma większą siłę, niż czcza paplanina.

Film jest bardzo powściągliwy. Nie znajdziecie w nim patetycznych i moralizatorskich scen. Znajdziecie za to mądrość i szacunek. Niezwykle proste, ale bardzo mocne dialogi żołnierzy przy stole, okraszone prostym jedzeniem. Jak to na wojnie, jest dużo chleba, zupy, jajek i wódki. Czeczeniec raz robi szaszłyki tłumacząc Gruzinowi, że im się tylko wydaje że umieją robić szaszłyki, bo nie umieją i nie umieją też walczyć. Co z tego wszystkiego wyniknie musicie sami zobaczyć.

Mandarynki

Reżyser w umiejętny sposób, pokazuje nam bezsens wojny, ale też nie zostawia złudzeń, że to nie od nas zależy, to nie nasza wojna, tylko tych na górze. Myślę, że dobrze, że nie udało mi się obejrzeć tego filmu przed Oscarami, bo nie jestem pewna, czy nadal kibicowałabym Idzie.

A tymczasem, od tej pory najsłynniejszy owoc zimy, mandarynka, będzie wywoływał u mnie inne skojarzenia. I w tle będę słyszała niesamowitą muzykę Niaz Diasamidze…

Po więcej ciekawostek, smaczków i innych filmowo-kulinarnych delikatesów zapraszam do obserwowania bloga Kino i Kuchnia na facebooku albo na instagramie. A jeśli spodobał wam się przepis na filmowe danie to dajcie lajka tu albo tu albo tu i tu.

Rekomendowane artykuły