Muszę przyznać, że zagotowało się we mnie po obejrzeniu tego filmu. Zastanawiałam się czy reżyser filmu Ugotowany widział jakieś filmy o kucharzach, bo jeśli nie, to jest spalony na starcie.
Miało być tak pięknie. Miał być kolejny film podkręcający kubki smakowe i chwytający za serce. A wyszedł zakalec. Chociaż ja lubię zakalce, ale nie ten.
Nasz drogi bohater Adam (Bradley Cooper) wiódł niecne i hulaszcze życie, co postanowił odpokutować w Nowym Orleanie oprawiając milion ostryg. Dziubnął ostatnią i tak zaczął się jego powrót do normalnego życia na odwyku i wspinaniu się po trzecią gwiazdkę Michelin. Wydawałoby się, że historia zapowiada się ciekawie, ale tak niestety nie jest.
Oczywiście pojawia się też kobieta, samotna z dzieckiem i oczywiście wiadomo, że będzie romans. Choć o wiele ciekawiej byłoby, gdyby miał romans z zakochanym w nim właścicielu restauracji. Nic z tego. Wszystko jest do granic możliwości przewidywalne, nie ma nawet jednego śmiesznego dialogu. W tym filmie nie ma żadnych emocji. Dziewczynka z wypasionym tortem urodzinowym… zero emocji…. Rozłoszczony Adam rozwalający kuchenne sprzęty… eee… to już było i Gordon jest w tym lepszy. Zresztą sporo już było scen z rozpierduchami w kuchni i te są bardzo grzeczne i czyste.
Najlepsze ujęcia jedzenia to te z ulicy. Uliczne jedzenie wygląda znakomicie i to był jedyny moment, kiedy utoczyłam trochę śliny. Te poszukiwania idealnych kucharzy, specjalistów w swoich dziedzinach, jakiż to był potencjał i jak go zmarnowano. Wszystkie te tematy są płaskie i muśnięte. Adam jest jak na człowieka po przejściach jest zbyt ładniutki, wyglancowany jak buty do kościoła. Nawet jak go pobili, to gdzieś poza kadrem. Te kosmiczne długi… i jacyś goście …. no błagam… gdzie jakaś treść, wątek… I te francuskie dialogi, jakby film był nie wystarczająco sztuczny…
Uma Thurman jak kwiatek do kożucha w dwóch scenach jako krytyczka (?!) kulinarna, nie dała rady zbyt dobrze udawać orgazmów paszczowych w restauracji.
He complains about the eggs. He said they were staring up a him like the eyes of a dead clown.
Nawet jedzenie nie rekompensuje tej tragikomedii. Emocje do dań jak z karty. Mieszają, smażą, a ja nawet nie pomyślałam o jedzeniu. Najdłuższe ujęcia miały jajka i bekon… lubię… ok… ale… heloł!… to jest film o kucharzu. Chcemy jeść! Chcemy coś nowego. Te polędwiczki itp. w stosikach obryzgane sosem już znamy na pamięć. Plizzz coś nowego!
Było tak źle, że nawet te mini ciekawostki, jak zachowują się krytycy z Michelin (widelec na podłodze, dwie butelki wody, siadają osobno), wydały się banalne. Gotowanie metodą sous-vide (próżniowa metoda długiego gotowania potraw w szczelnie zamkniętych workach plastikowych, umieszczonych w gorącej wodzie.) zresztą zlekceważone przez Adama … phi… co nas to.
Zdaje sobie sprawę, że może jestem zbyt surowa, ale jak ktoś taki jak ja (czyli wyczulony na jedzenie w filmie) ogląda film o kucharzu, to poprzeczka jest bardzo wysoko. Szczególnie, że wcześniej powstało kilka fantastycznych filmów jak Tylko Marta czy od biedy wzorowany na nim Życie od kuchni. O wiele lepiej się bawiłam na filmach może nie wybitnych, ale dobrze zrobionych jak Faceci od kuchni czy Chef.
Dla chętnych przepis najbardziej wiarygodnej postaci w tym filmie czyli Helene (Sienna Miller) na przepyszny i perfekcyjny makaron Cacio e pepe.
Menu śniadaniowe i deser:
summer vegetables on a bed of ricotta
makrela wędzona w herbacie z kaczym jajkiem z bouillabaisse, a następnie ślimaki z czosnkiem i masłem pietruszkowym (estragon oczywiście jest passe)
Jajka na bekonie
Piękny tort
ps. za jedzenie, serwis itp. w filmie odpowiedzialny był Marcus Wareing, konsultantem Mario Batali, Gordon Ramsay (co wiele tłumaczy)