Sentyment do lat 80 w popularnym serialu Stranger Things złapał i mnie w swoje sidła. Zaczęłam się zastanawiać, co by było gdyby serial nakręcono w Polsce i co kultowego jadłyby dzieciaki z podwórka.
Na początku zaznaczam, że nie biorę pod uwagę Pewexów i paczek z zagranicy. Rzecz dzieje się w małym miasteczku i tego będziemy się trzymać, odmalowując kulinarne realia PRL.
Przede wszystkim początki Nastki, bo to ona wprowadziła kultowe gofry Eggos. Próżno szukać takowych w PRL-u. Myślę, że w latach 80-tych jej słynny skok na sklep, byłby skokiem na sklep Społem, jakiś SAM, które były jedynymi tak dużymi.
Stranger Things po polsku
Pytanie tylko na co ten skok, bo przecież lata 80, to puste półki i kartki na wszystko. Może chłopaki w piwnicy w bloku, albo w jakiejś przybudówce domku jednorodzinnego karmili by ją kajzerkami… może bułką paryską. Tylko czy Nastka oszalałaby na ich punkcie. Bardziej obstawiam serek homogenizowany z krówką. Za tym to ja do dzisiaj szaleję. W każdym razie skok byłby spektakularny. Nikt by jej nie powstrzymał, jaki ochroniarz. Może jakiś groźny woźny, by krzyknął panie kierowniku, pijak i złodziej!
Słynne obiadki u pani Wheeler, która karmiła wszystkich, to wiadomix byłby mielony z puree ziemniaczanym, z koperkiem, do tego mizeria, albo buraczki i obowiązkowo kompot. A nie tam jakiś meatloaf i do tego mleko. Nas poili mlekiem na śniadanie, ale żeby do obiadu, to kto by pomyślał.
Coca cola to może i by się gdzieś trafiła, ale pite głównie były Ptysie, Polo Cocta, albo marzenie oranżada w woreczkach, czy Bobo Frut . Najczęściej jednak kompot!
Zapieksy zamiast fastfoodów
Uciekająca Nastka trafiłaby pewnie do jakiegoś baru mlecznego, ale musiałaby pewnie nurkować w garze z zupą, ewentualnie zapychać się pierogami. A nie jakieś tam hamburgery z frytkami. Prędzej zapiekanki i bułki z pieczarkami. No i na deser lody Bambino w kostkach.
Nie mówiąc już o jajecznicy z syropem klonowym w stylu Mike’a. Przyznam, że raz zdarzyło mi się podjąć próbę zjedzenia jajecznicy z miodem, ale skończyło się nie fajnie.
Kanapki z mortadelą! O matulu, toż to luksus. U nas latały z drugiego i pierwszego piętra pajdy świeżego chleba z masłem i cukrem. Nie wiem jakim cudem nigdy nie lądowały na ziemi.
Płatki śniadaniowe Post Honeycomb, które pogryza Eddie zamieniłyby się w makaron z mlekiem, albo kaszę manną. Oj tak śniadania w PRL-u, to nie była bułka z masłem. Zresztą prawda jest taka, że w 1977 zaczęto produkować pierwsze polskie płatki kukurydziane. Zwane uroczo „Błyskawiczne” (fabryka z Torunia).
Co by było w chlebaku na wyprawę?
Wycieczki i przygody, ooo tego nam nie brakowało. Wprawdzie na Dungeon and Dragons musieliśmy poczekać jakieś dziesięć lat, ale nie nudziliśmy się. Żur w termos, kompas w rękę i w długą. Zaopatrzenie na Operację Mroczna Puszcza zapakowane byłoby w chlebak (dla młodzieży taka torba na ramię, pakowna, że hej, jeździłam z nią wszędzie, dlaczego nazywana był chlebakiem pojęcia nie mam). Zamiast batonów 3Muszkieterów, pringelsow, smarties itp. pewnie byłyby irys (byle nie te z makiem), może krówki, jakieś dropsy, landrynki, paczka Delicji, Prażynki, paluszki Lajkonik, krakersy, czekolada Jedyna, pierniczki Uszatki, batonik Danusia, albo Prince Polo (w starym opakowaniu), guma Donaldówa. Na sto procent na taką wyprawę wzięlibyśmy słodzone mleko w tubce i vibovit (u mnie był na szczycie piramidy potrzeb) albo visolvit. Głód nam nie groził.
Tak sobie teraz pomyślałam, że dla Nastki u nas najlepszy byłby skok na warzywniak. Człowieku, jakie wtedy były towary w warzywniaku! Przede wszystkim, najlepsze lizaki, takie z kwiatkiem, kolorowe i hit, czyli ciepłe lody! Mroczny, wilgotny warzywniak pachnący kiszona kapusta i koprem. Tak wyglądają bramy piekieł, tam mógłby zamieszkać jakiś demogorgon!
Budyń i zbijamy piątki!
Moglibyśmy natomiast przybić piątkę dzieciakom ze Strager Things w kwestii budyniu, tylko u nas mama robiła i nie był zamknięty w konserwie. Czekoladowy najlepszy, ale waniliowym z sokiem tez bym nie pogardziła.
Nilla wafers, które Dustin (smakosz jakby nie było) uznaje na stypie za podrobione, mogłyby zastąpić ciastka baletki. Musialby się też pojawić blok czekoladowy i wafle z kremem, może ciastka z maszynki. No i koniecznie, któreś z dzieciaków powinno na zajęciach z ZPT upiec murzynka (przepraszam wiem jak to brzmi, ale taki był klimat), albo sałatkę jarzynową. Stranger Things po polsku miały masę materiałów na scenariusz.
Hopper pewnie karmił by Nastkę Paprykarzem Szczecińskim, a w weekendy szynką Krakus, jakaś pasztetowa też by pewnie była grana i duuuużo kiełbasy. Może nawet nauczyłby ją kręcić kogel mogel. Samotny chłop wtedy za wiele by nie ugotował.
Myślę, że nasze wiktuały w PRL w latach 80 może nie były tak spektakularne i kolorowe, (optyczna migrena to nam nie groziła), ale wywoływały w nas takie same emocje co u dzieciaków z Ameryki. Tak działa alchemia dzieciństwa. O czym możecie się przekonać (to do młodzieży, która licznie mnie nie słucha) choćby z takich filmów jak Podróż za jeden uśmiech, Stawiam na Tolka Banana, Wakacje z duchami, Karioka. No jest tego trochę. Poza tym zawsze najważniejsza i tak jest grupa przyjaciół i przygoda! Hej!
Mam nadzieję, że podobały wam się moje rozkminy o Stranger Things po polsku. Po więcej ciekawostek, smaczków i innych filmowo-kulinarnych delikatesów zapraszam do obserwowania bloga Kino i Kuchnia na facebooku albo na instagramie. A jeśli spodobał wam się przepis na filmowe danie to dajcie lajka tu albo tu albo tu i tu.
Ps. Justice for Barb!
ps2. uważajcie w zestawieniach ze słodyczami z PRL, bo często wkradają się tam już produkty luksusowe z lat 90-tych, a to zupełnie inna bajka.