Nie lubię poniedziałku – kurka wodna!

Nie lubie poniedzialku

Nie lubię poniedziałku to mistrzowsko utkany dzień z życia Warszawiaków i ich gości. Pocztówka miasta z lat 70. 

poniedziałek 15 września 1970 roku

Mam wrażenie, że film “Nie lubię poniedziałku” po latach i po rekonstrukcji cyfrowej, zachwyca jeszcze bardziej. Egzotyka PRL-u (jakby nie patrzeć, to już ponad 50 lat od premiery) mieszała mi się z melancholią, wspomnieniami z dzieciństwa. Muszę jednak zaznaczyć, że film jest stanowczo starszy ode mnie. 

Ta czołówka!

Nie mogłam się napatrzeć, grafika, animacja. Streszczenie filmu na samym początku i oplatająca, łącząca te wszystkie historie, muzyka Dudusia Matuszkiewicza. Melodia, która zostaje w głowie na długo. 

Francesco Romanelli, Włoch z krwi i kości (w rzeczywistości Kazimierz Witkiewicz), przylatuje do Warszawy podpisać umowę na dostawę sznurka do snopowiązałek (towar równie pożądany i deficytowy co papier toaletowy). Jednak w wyniku splotu niespodziewanych wydarzeń, jego droga do celu jest zamotana, jak kłębek wełny po ataku kota. 

Godzina 11:30 kawa i koniak

Dla Chmielewskiego dużym wyzwaniem było poproszenie Łazuki do zagrania w filmie. Bał się, że bardzo znany i lubiany wtedy piosenkarz i aktor, może się obrazić. Miałby grać naprutego gwiazdora wracającego rano z Sofi, z korbą do wypasionego Triumpha Spitfire. Co ciekawe korba do samochodu była za krótka i nie pasowała w kadrze operatorowi Jahodzie. Wykorzystali więc, korbę z tramwaju. 

A wszystko przez mleko!

Dwóch mleczarzy narzeka na swoją pracę i wpadają na pomysł, jak ją sobie ułatwić. Chociaż jeden ostrzega, żeby nie wprowadzać innowacji w poniedziałek. I tak system krzyżykowy krzyżuje nie jeden plan. Ja to panie, jeszcze pamiętam to mleko pod drzwiami. Pamiętam, też tego dziadka, który przywoził mleko w plastikowych butelkach, prosto od krowy. Śmieszne czasy były. 

Nie lubie poniedzialku
Nie lubie poniedzialku

Jedna z historyjek pokazuje panią domu, która stara się przygotować wspólnie z prowadzącym program kulinarny, krem cytrynowy. Deser okazuje się spektakularną klapą w domu i na ekranie. Jednak nie tylko tutaj zdarzają się wpadki.

„Ty byś też nie jadł. Mama zrobiła kluski z tego gipsu, który kiedyś schowałeś do kredensu.”

Trzeba przyznać, że to były to piękne czasy przed kryzysem i pustymi półkami. Jak to się później mówiło: chcesz cukierka idź do Gierka. Choć staruszka, którą spotyka nasz Włoch wspomina jeszcze wcześniejsze czasy.

“Była przed wojna kawiarnia Italia przy Nowym Świecie 23. Wspaniała kawa. Lardelli miał cukiernie naprzeciw Dworca Głównego. Co za lody, co za torty.”

Jan Jakub Lardelli otworzył swoją cukiernię przy zakładach cukierniczych. W przepięknym budynku z rotundą, szwajcarski mistrz cukierniczy tworzył swoje cuda, aż do II Wojny Światowej. Ale nie o tym lokalu wspomina babcia. Szwajcarski mistrz pochodził zresztą z włoskojęzycznego regionu i oryginalnie nazywał się Giovanni Giacomo Lardelli. 

Podobno wróżka mu przepowiedziała: “Jak długo będziesz budować, tak długo żyć będziesz.” Budował więc i miał tych lokali najwięcej, ze wszystkich cukierników w tamtych czasach. Jako pierwszy zaczął piec paryskie briosze. 

„Jo panie lubia Mandej”

Jak mówiła Jadwiga Waydel-Dmochowska “W smaku coś pomiędzy mało słodkim ciastkiem drożdżowym, a maślaną bułeczką, na wygląd zaś babka śmietankowa, której woda sodowa uderzyła do głowy, aż wykipiała z formy, tworząc rumiany, chrupiący kołpaczek.” Były też eklery, ale nie tradycyjne z bitą śmietaną, lecz z kremem z żółtek zaprawionym kawą lub czekoladą. Ciężkie i bardzo mokre. Tartaletki z owocami, herbatniki deserowe, babki z mąki kukurydzianej.

Historia cukierni i fabryki czekolady tego cukiernika-budowniczego to materiał na oddzielny wpis. Jest o czym opowiadać i mam nadzieję, niebawem zaspokoje żądnych wiedzy. 

Tymczasem nasi bohaterowie z Maszynohurtu zastanawiają się jak podjąć zagranicznego włoskiego gościa. 

“A czy makaron pan dla nich zamówił? – W Bristolu powiedzieli, że na makaron to możemy iść do baru mlecznego. – W takim razie co u nich jadają Włosi? – Schabowy z kapustą. 

Pomysłem na film Tadeusza Chmielewskiego miała być książka telefoniczna. Maksymalna ilość postaci i każda ze swoją historią. Wszystkich coś by łączyło. Ogromna inspiracja dla reżysera i scenarzysty w jednej osobie, była twórczość Rene Clair’a i Jeaqua Tati, czy Pierre’a Etaix. Scenariusz napisany w jedną noc ze zbieranych latami gagów, dał niesamowity efekt.

“Kto jest za oszczędzaniem, ręka do góry!”.

Scenariusz filmu to precyzyjny mechanizm, wszystko chodzi jak w zegarku. Multum postaci zaplata i przeplata się w swoich zabawnych historyjkach, od zaopatrzeniowca “kurka wodna” szukającego dreblinek ćwierćcalowych vel “łachudra z Grójca”, przez bandytów w banku, sensualnej sprzedawczyni w drogerii, woźnym odwiedzającym kolejno otwarte szkoły, artystów w Zachęcie i wiele mniejszych smaczków. 

I na koniec romantycznie wiersz Antoniego Słonimskiego „W Warszawie”: „Cichnący słychać w oddali/ Jęk zamykanych bram/ I otośmy z sobą zostali/ Tej nocy znów sam na sam… wyszeptany do domofonu..
Po więcej ciekawostek, smaczków i innych filmowo-kulinarnych delikatesów z kina, VOD, streamingów (Netflix, HBO Max, Prime Video, Disney+, AppleTV), zapraszam do obserwowania bloga Kino i Kuchnia na facebooku albo na instagramie. A jeśli spodobał wam się wpis lub przepis na filmowe danie to dajcie lajka tu albo tu albo tu i tu.

Nie lubię poniedziałku, 1971, reż. Tadeusz Chmielewski

Rekomendowane artykuły